piątek, 6 grudnia 2013

Miniaturka - Bal Maskowy

 Proszę! O to wasz prezent mikołajkowy ode mnie ;* Miłej lektury. 
Moja pierwsza miniaturka i myślę, że wam się spodoba.
Opinie mile widziane :*



 Hermiona od rana nie mogła znaleźć sobie miejsca. Krzątała się po mieszkaniu nie wiedząc co ze sobą zrobić. Miała iść do pracy ale rano źle się czuła, więc postanowiła zostać. Co chwilę sprzątała choć nie miała co i po kim. Krzywołap zginął dwa lata temu, kiedy mieszkając jeszcze z rodzicami, matka nieświadomie wypuściła go na dwór, a on wybiegł na drogę zatrzymując się dopiero pod kołami samochodu. Właściciel oczywiście przepraszał, no ale to nie wróciło jej pupila.
 Może i Krzywołapa już nie miała, ale w zupełności się z tym pogodziła. Taka kolej rzeczy. Ktoś ginie, umiera, odchodzi i więcej się nie pokazuje...
 No ale rodzice! Nie umarli, tylko wrócili do zimnej i deszczowej Anglii, a ich jedyna córka wróciła im pamięć. Już nieistotne było to, że sama im ją usunęła. Ale to przecież dla ich bezpieczeństwa.
 Myślała o swoim związku z Ronem. Byli ze sobą dwa lata od zakończenia wojny. Mili po 20 lat, ale jeszcze nie planowali małżeństwa. Dla Rona było nawet za szybko, żeby się jej oświadczyć. Jeszcze pół roku temu Hermiona mieszkała z rodzicami. Teraz jednak zarabiała sama na siebie pracując w Ministerstwie Magii w Departamencie Magicznych Wypadków i Katastrof. Ron jednak ciągle mieszkał z rodzicami, ale większość czasu przesiadywał u swojej dziewczyny. Dała mu nawet klucze, żeby za każdym razem nie musiała otwierać mu osobiście. Pracował tymczasowo u Georga, brakowało mu pomocy po śmierci Freda, po prostu nie mógł mu nie pomóc.
 Hermiona siedziała spokojnie w salonie, wsłuchując się w idealną ciszę. Nie włączyła nawet telewizora. Napawał a się spokojem, którego i tak miała w nadmiarze. Postanowiła, że się zdrzemnie chwilę ale w momencie, kiedy przyłożyła głowę do poduszki, nagle usłyszała wsuwany klucz do zamka. Zamek kliknął dwa razy i drzwi lekko się otworzyły ale za to z impetem zamknęły. To na pewno był Ron, nikt inny nie miał kuczy do jej mieszkania. Pewnie przyszedł po swój portfel, który tu wczoraj zostawił, kiedy od niej wychodził. Ale zamiast pojedynczych stukań gumowych podeszw butów, usłyszała jeszcze uderzanie obcasów.
 Nie widziała z kim przyszedł, ponieważ od wejściowych drzwi nie było widać skromnego saloniku z którego automatycznie przechodziło się do kuchni. W krótkim przedpokoju były tylko dwoje drzwi, pierwsze prowadzące do sypialni drugie do toalety, do salonu było tylko przejście. Ale możliwe, że przyszedł z Ginny.
 Postanowił nie wstawać, bo była pewna, że i tak zaraz przyjdzie bo portfel leży na szafce w pomieszczeniu, gdzie ona obecnie przebywała. Wtedy zrobi mu niespodziankę, że jest w domu. Nikt przecież nie wiedział, że nie poszła dziś do pracy, oprócz głównego szefa jej Departamentu.
 Siedziała jeszcze tak dość długo w salonie, ale nadal nikt nie przychodził, ani Ron, ani Ginny. Przecież gdyby przyszedł po portfel to już by dawno tu był i już by wychodził, ale nadal nikt nie wszedł do salonu, ani nawet nie wyszedł z mieszkania. Zaczęła się trochę obawiać. Z różdżką w ręku poszła sprawdzić co się dzieje. Nagle usłyszała z sypialni śmiechy i lekkie pojękiwania.
 Stanęła w otwartych drzwiach sypialni i niestety to co zobaczyła to nie był zbyt przyjemny widok dla jej oczu i uczuć. Mianowicie ktoś stukający obcasami po panelach to wcale nie była Ginny. Była to Arieta Jorkins. Szczupła, z kruczoczarnymi włosami i długimi nogami. Miała już około 40 lat lecz nie wyglądała na swój wiek. Miała męża i dwójkę dzieci, które jeszcze uczęszczały do Hogwartu. Była asystentką kierowniczki działu Hermiony w Departamencie w którym pracowała.
 Teraz siedziała okrakiem na Ronie, byli obydwoje pozbawieni już jakiegokolwiek odzienia. Hermiona zamrugała kilka razy aby nie pociekły jej łzy. Nie zauważyli jej, ponieważ kobieta nadal rytmicznie podskakiwała na jej chłopaku w jej własnej sypialni. Hermiona wciągnęła powietrze z gwizdem i upuściła różdżkę trzymającą w dłoni.
 -Hermiona! - krzyknął zaskoczony Ron, kiedy zobaczył w drzwiach swoją dziewczynę. - Co ty tu robisz?! Powinnaś być w pracy!
 -Mieszkam. To moje mieszkanie. Porozmawiamy jak już się pożegnasz z panią - powiedziała ze stoickim spokojem. - A tak poza tym to jej zostały trzy minuty, żeby wyjść z mojego mieszkania - obróciła się na pięcie i wróciła do salonu. Postanowiła się nie rozpłakać, beczeć będzie wtedy gdy zostanie sama w swoich czterech ścianach.
 Słychać było jeszcze jakieś szemranie w sypialni, ale chwilę później już było słychać stukot obcasów na panelach przedpokojowych. I trzask drzwi kiedy kobieta wychodziła. Ron przygładził włosy i wszedł do salonu.
 -Ja ci wszystko wytłumaczę kotku. To nie jest tak jak myślisz - zaczął od razu bronić się chłopak.
 -No to powiedz mi co myślę - szepnęła usiłując się nie rozkleić. Nie usłyszała jednak odpowiedzi, więc sama zaczęła mówić. - No to ja ci powiem co myślę! - wrzasnęła. -  Myślę, że przylazłeś tu z tą wywłoką, żeby ją przelecieć! Mieszkanie wolne. Hotel przecież kosztuje. Dziewczyny nie ma to mogę robić co chcę! A tu proszę, taka niespodzianka, bo dzisiaj źle się czułam i zostałam w domu! Nie wierzę, że mi to zrobiłeś! - krzyknęła. - Jestem aż taka beznadziejna, tak niewystarczająca dla ciebie?! Ile to już trwa? - zapytała nico spokojniej.
 -Trzy tygodnie - mruknął cicho.
 -Trzy tygodnie?! - wrzasnęła rozgniewana na nowo. - I ty mi mówisz, że to nie jest tak jak ja myślę?! W tym momencie cię uświadamiam, że między nami jest wszystko skończone.
 -Hermiono - przemówił błagalnie, jednak ona odwróciła się i podeszła do okna i spoglądała na ulicę. - Nie odrzucaj mnie tak od razu. Daj mi jeszcze jedną szansę.
 -Nie. Nie chcę. W ogóle nie ma o tym mowy - odpowiedziała stanowczo ciągle patrząc się w okno.
 -Dlaczego? - zapytał skruszony, odwracając ją do siebie. Nie słyszała nawet kiedy podszedł bliżej niej.
 -Dlaczego?! - niedowierzała. -Powiem ci tak: kto zdradził raz, zdradzał będzie cały czas. Jeśli mnie zdradziłeś to znaczy, że nigdy nie kochałeś. Nie potrafię wybaczyć zdrady komuś, kogo tak bardzo kochałam, a tak bardzo mnie zranił. Zostaw mnie i wyjdź stąd. Twój portfel leży na komodzie. Klucze połóż w przedpokoju. Do widzenia Ronaldzie - patrzył na nią przez chwilę, po czym pocałował ją w policzek i wyszedł.
 -Przepraszam - powiedział jeszcze na pożegnanie.
 Znów odwróciła się w stronę okna, a długo powstrzymywane łzy potoczyły się po policzkach. Przez głowę przeleciały jej ostanie dwa lata, które były dla niej takie szczęśliwe. Teraz jedynie czuła się upokorzona, że tak bardzo kochała człowieka, który ją zdradzał. Teraz już nie ważne było czy robił to dopiero pół miesiąca, roku czy od zawsze. Zranił ją. Nie chciała go więcej widzieć. Był dla niej nikim, właśnie teraz przestał dla niej istnieć. Najchętniej rzuciłaby na siebie Oblivate. Ciężkie i wielkie jak grochy łzy były na jej rzęsach, policzkach, szyi i bluzce. Nie chciał tu mieszkać, sama sypialnia ją odrażała. Wspomnienia za bardzo są bolesne. Najchętniej spaliłaby to łóżko.
 Ciszę pokoju wypełnił jej szloch, którego nie była już w stanie zatrzymać.
 Właśnie na zegarze wybiła 15:00. Dopiero za godzinę wróciłaby z pracy. Czemu jest tak, że to szefowie wychodzą szybciej, a robotnicy muszą pracować jak mrówki od wpół do ósmej do szesnastej.
 Wyjęła z szafy gruby koc i owinęła nim się dookoła. Do odtwarzacza DVD wsunęła płytę z miłosnymi filmami. Poszukała w barku i szafkach i znalazła trzy butelki wina, jedną czystą wódkę, ciastka, a w zamrażarce znalazła trzy pudełka lodów. To chyba pozostałości po ostatnim załamaniu Ginny, kiedy pokłóciła się na poważnie z Harrym.
 Siedziała tak przez tydzień, śpiąc oglądając i kompletnie nic nie robiąc, a tylko rozpaczając. Do szefowej posłała tylko list z prośbą o urlop.

 ***
Postanowiła, że wystąpi w Ministerstwie o zmianę stanowiska, byleby nie z tym babskiem, które odebrało jej szczęście.
 -Dlaczego chce pani zmienić posadę? - zapytał minister na prośbę Hermiony o znalezienie innego stanowiska pracy.
 -Przyczyny osobiste - zgrabnie uniknęła odpowiedzi.
 -Jest pani szczęściarą - uśmiechnął się Shacklebolt, a Hermiona uniosła wysoko brwi. - Pewien człowiek poprosił mnie i przydzielenie mu współpracownika, ponieważ sam nie daje już rady.
 -Och - była zaskoczona - dziękuję bardzo i cieszę się niezmiernie - czekała chwilę aż czarnoskóry wypisze jej jakieś papiery. - Na czym będzie polegać moja praca?
 -Dowie się pani tego od współpracownika - uśmiechnął się pobłażliwie. Wyciągnął do niej rękę z kartkami. - Proszę. Jedną da pani swojej już teraz byłej szefowej, a drugą do pani recepcjonistce w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziei - przeniósł ją na bardzo ważne i poważne stanowisko.
 -A od kiedy zaczynam?
 -Od jutra. Dowie się pani wszystkiego w recepcji. Wyznaczą pani godziny pracy. Niech tylko pani pamięta, bardzo pani ufam, niech mnie pani nie zawiedzie nie sprawdzając się na tym stanowisku. Pamiętam jak było w Zakonie - ostatnie słowo szepnął - bardzo się pani starała i była bardzo pilna. Mam nadzieję, że się pani nie zmieniła.
 -Dziękuję bardzo Ministrze. Obiecuję, że nie zawiodę - spojrzała na niego i uśmiechnęła się. - Do widzenia - podniosła się uścisnęła mu jeszcze dłoń, zabrała papiery wypisane dla niej i wyszła.
 Zapomniała tylko zapytać, kto będzie jej współpracownikiem, ale to nie jest istotne.
 Z recepcji nowego miejsca pracy dowiedziała się, że jej godziny pracy to od 8:30 do 15:00, i zdanie, które usłyszała: ,,-Powiem pani, że ma pani szczęście pracując blisko i tyle czasu z takim przystojniakiem. '' Nadal nie wiedziała jednak, kto nim jest.

***
 Nazajutrz przyszła do pracy wcześniej, czyli na ósmą, żeby zrobić jak najlepsze wrażenie. Sekretarka biura jej i współpracownika była wysoką szczupłą rudowłosą kobietą, o ładnej figurze i lekko piegowatej twarzy. Na oko miała może 18 lat, pewnie świeżo po Hogwarcie.
 -Dzień dobry! - zawołała wesoło do Hermiony. Zdziwiło ją to, bo wczoraj rozmawiała raczej ozięble. Chyba, że zachwalała jej ,,kolegę z pracy''.
 -Dzień dobry - odpowiedziała brązowowłosa siłują się na jakąkolwiek nutę wesołości w głosie. - Dobry humor widzę dzisiaj dopisuje - zagadnęła, kiedy brała od dziewczyny dokumenty, z którymi miała się zapoznać.  
 -Och - westchnęła teatralnie i uśmiechnęła się szeroko. - Niech pani tylko spojrzy - pokazała jej serdeczny palec prawej ręki, na którym błyszczał srebrny pierścionek.
 -Zaręczyła się pani? - uśmiechnęła się szeroko do dziewczyny.
 -Nie - roześmiała się wesoło. - Wczoraj miałam urodziny i myślałam, że wszyscy zapomnieli. Ale jednak ktoś pamiętał - pomachała ręką.
 -Ktoś szczególny dla pani jak się mi wydaję.
 -I to jeszcze jak - rozmarzyła się.
 -Czyli to taki prezent od chłopaka? - zapytała zanim pomyślała i poczuła ukłucie żalu. Ron nigdy nie robił jej takich prezentów. Jej urodziny zasługiwały tylko na wszystkiego najlepszego i kilka kwiatków.
 -To nie jest mój chłopak - roześmiała się. Dziewczyna była jak w stanie upojenia alkoholowego. Odpowiadała na wszystko o co jej się zapytała.
 -A kto to jest ten chłopak?
 -Draco Malfoy - uśmiechnęła się od ucha do ucha. Hermiona tylko zagryzła wargi. Jak ona mogła się zachwycać tą tlenioną fretką?
 -No to powodzenia. My tu gadu-gadu, a czas leci jak oszalały. Lepiej już pójdę do biura - odwróciła się do niej plecami i w końcu mogła zrzucić z siebie tą maskę z uśmiechem przyjaźnie nastawionym do ludzi. 
 -Ach, proszę pani - krzyknęła jeszcze za nią - proszę mi mówić po imieniu. 
 -Dobrze - odpowiedziała i zniknęła za drzwiami.
 Przeszła przez krótki ale wąski korytarz. Po nim był skromny hol z kanapami i stolikami. Jedne z dwoje pary drzwi prowadziły do toalety, a drugie do biura.
 Weszła do biura, było tam trochę ubogo. Ściany pomalowane na biało, podłogę stanowiły deski. Zero obrazów ani kwiatów. Rozwalone meble z których wysypywały się papierzyska i dwa biurka przystawione do siebie w ten sposób, że osoby były do siebie zwrócone twarzami. Jedno biurko całe zawalone było papierami, drugie zaś czyste.
 Domyśliła się, że to będzie jej stanowisko, więc swobodnie położyła na nim torebkę. Przysunęła sobie krzesło i jeszcze raz rozejrzała się po nowym miejscu pracy. W niczym nie przypominało tego starego, ciasnego biureczka jakie miała w poprzednim Departamencie. I te koleżanki obok, które tylko rozmawiały przekrzykując jedna drugą, przechwalając się i przede wszystkim nie dając się skupić.
 Pochylił się nad czytanymi papierami. Były trudne do zrozumienia, ale co to dla Hermiony, która wszystkiego szybko się uczyła.
 Była tak pochłonięta czytaniem, że nawet nie zauważyła, że ktoś wszedł. Jak tylko zorientowała się o obecności drugiej osoby, od razu wstała i uśmiechnęła się. Mina jej jednak trochę zrzedła, kiedy zobaczyła kto wszedł.
 -Witaj Granger - powiedział i zmrużył oczy lustrując ją od góry do dołu.
 -Witaj Malfoy - nazwisko nie za bardzo chciało przejść jej przez gardło. - Tylko mi nie mów, że to ty jesteś ,,pewnym człowiekiem, który potrzebuje współpracownika''.
 -Och głupiutka Granger - zaczął - oczywiście, że to ja - parsknął. - Tylko powiedz mi co ty tutaj robisz - złośliwy uśmiech zabłądził mu na ustach.
 -I kto tu jest głupi - prychnęła z takim samym złośliwym uśmiechem jak jego. - W takim razie, witam cię współpracowniku - powiedziała z perfidnie widocznym fałszywym uśmiechem i z powrotem usiadła wpatrując się w kartki.
 -Że co proszę? - z niedowierzaniem patrzył w jej stronę. - Czy ten człowiek już całkiem zgłupiał? Przecież powinien wiedzieć, że za sobą nie przepadamy.
 -Ładnie ujęte - mruknęła tylko i przewróciła kartkę.
 -Nie zrezygnujesz, prawda? - pomimo wypowiadanych słów, w jego głosie tliła się nadzieja na odpowiedź, że jednak odpuści.
 -Prawda, nie zrezygnuje.
 -Dlaczego? - podniosła głowę i popatrzyła na niego.
 -Powody osobiste. No i tu jest o wiele lepiej niż na poprzednim miejscu - uśmiechnęła się i wróciła do przerwanej czynności.
 -W takim razie - zaczął przedrzeźniając ją i naśladując jej głos - witam współpracowniczkę.
 -Szybko się z tym pogodziłeś - mruknęła, a on tylko wciągnął powietrze z gwizdem i ciężko usiadł na krześle na przeciwko.
 Już ją denerwował, a jeszcze nie zaczęła dobrze tej pracy.

 Pierwsza kłótnia rozpętała się po tygodniu, gdy Hermiona przyniosła kwiatki. Dwa fikusy. Jednego dużego postawiła pod ścianą, a drugiego mniejszego ustawiła na biurku.
 -Granger, przez te kwiatki będzie tylko syf.
 -Moje kwiatki, więc ja będę to sprzątała.
 -Ale ja takich nie lubię.
 -Malfoy, ty chyba sam siebie nie lubisz - odgryzła się.
 -Przynieś sobie inne kwiatki - wykłócał się.
 -Te są typowo biurowe. I mi się podobają.
 -Masz bardzo spaczony gust - mruknął z niesmakiem.
 -Zamknij się Malfoy.
 -Wredna małpa.
 -Tleniona fretka.
 -Idiotka.
 -Dupek.
 Nagle strącił ręką doniczkę z kwiatkiem na podłogę, a ta roztrzaskała się rozsypując ziemię. Gałązki się całe połamały i już raczej nie dało się teraz tego naprawić, nawet zaklęciem.
 -Malfoy, ty pieprzony idioto. Wyrwę ci kiedyś te tlenione kudły! - wrzasnęła i zacisnęła ręce w pięści.
 -Lepiej mieć tlenione kudły niż szczotkę na głowie - odgryzł się. Hermiona wzięła kilka głębokich wdechów.
 -Teraz wyjdę, jak wrócę to ma być posprzątane - zapowiedziała.
 -Ty chyba kpisz.
 -Zamknij się, zamknij się! Z kim ja musze pracować?
 -To się zwolnij!
 -Tak łatwo to niema - odpowiedziała z hukiem odsuwając krzesło. Wyszła i poszła sobie na spokojną kawę.
 Następnego dnia, kiedy przyszła do biura na jej blacie stał bukiet czerwonych róż.
 -Ojej - zachwyciła się, a złość wczorajszego dnia przeszła od razu. - To dla mnie?
 -Nie. Dla krasnoludków Granger.
 -Myślałam, że mam to odnieść do recepcji. Byłby to taki mały bonus do pierścionka - zaśmiała się.
 -Jakiego pierścionka? O czym ty mówisz?
 -Nasz sekretarka dostała od ciebie na urodziny pierścionek i nie omieszkała się tym pochwalić.
 -Co? - zrobił wielkie oczy. - Nic jej nie dałem. Co za pusta dziewucha. Myśli, że jak raz byliśmy razem na spotkaniu biznesowym to ją kocham i będziemy razem. Coś sobie uroiła.
 -Dobra, dobra. Winny się tłumaczy - odezwała się i wyciągnęła w nozdrza zapach kwiatów. Malfoy tylko mruknął jakieś przekleństwa pod nosem i usiadł za biurkiem. - A jeśli myślisz, że dzięki różom pozbędę się fikusa, który mi został, to nie miej złudzeń, bo nie. 
 -A jakbym ci co tydzień przynosił bukiet? - zapytał z nadzieją.
 -Może, pomyśle nad tym. Zobaczymy za tydzień - uśmiechnęła się złośliwie.
 -Dlatego chciałem pracować z facetem - warknął, a Hermiona tylko się roześmiała.

 W kolejnym tygodniu Draco Malfoy zrobił furorę niosąc przez cały gmach ministerstwa bukiet kolorowych kwiatów. Kiedy wszedł do recepcji Hermiona stała przy biurku i coś tłumaczyła sekretarce. Kiedy młoda dziewczyna podniosła wzrok, oczy jej zapłonęły na widok kwiatów. Draco jednak mruknął coś tylko na ucho Hermionie, żeby tylko ruda nie słyszała. Brązowowłosa tylko przewróciła oczami, przyjęła kwiaty, które jej wręczył i wróciła jeszcze na chwilę do przerwanej przez niego rozmowy. Jednak dziewczyna jakby już przestała i nie chciała rozumieć. Odzywała się z niechęcią jakby za karę. Hermiona w końcu dała sobie spokój i poszła za Malfoyem do biura.
 -Chyba wyprowadziłeś mi z równowagi sekretarkę. Teraz na pewno nie będzie mnie już lubić - powiedziała udając obrażoną.
 -Chyba jednak przeżyjesz - mruknął złośliwie. - Albo będziesz musiała obchodzić się bez naszej drogiej Vaiolet - pokazała mu tylko język.
 Z powodu nawału pracy siedzieli w biurze do 18:00. W milczeniu lub sobie dogryzając, ale do większego spięcia nie doszło.
 -Ja już wychodzę - powiedział Draco kilka minut po 18. - Idziesz czy jeszcze zostajesz?
 -Jeszcze chwilę zostanę - odpowiedziała nie odrywając wzroku od czytanych papierów.
 -Dobra, cześć - powiedział obojętnie.
 -Pa - dostał tylko w odpowiedzi.
 Kiedy tylko usłyszała trzask drzwi w korytarzyku, odczekała kilka minut i wyjęła różdżkę, po czym zaczęła realizować swój plan.
 Szybko zmieniła deski na podłodze ze starych, powybijanych i wypłowiałych, na ciemne, brązowe i gładkie. Ściany z względnie białych, które już zdążyły z biegiem lat poszarzeć, zmieniła na beżowe. Stare rozwalone szafki, potraktowała zaklęciem i z ciemnego lekko złuszczonego drewna, zmieniła na jasny brąz aby pasowały do ścian. Starty papierów, które leżały dosłownie wszędzie, posegregowała i poukładała do segregatorów, a te podpisała i poukładała w odnowioną meblościankę. Trochę pomogła jej w tym magia, ale większość musiała zrobić samodzielnie. Biurka, które wcześniej do siebie przylegały odsunęła pod przeciwległe ściany. Dostawiła do nich po jeszcze jednym krześle od zewnętrznej strony, aby klient mógł usiąść w gabinecie, a nie musiał siedzieć w poczekalni. Wielkiego fikusa przeniosła jeszcze do pomieszczenia poprzedzającego biuro. W kącie biura ustawiła jeszcze duże drzewko bonsai.
 Wyszła z Ministerstwa dopiero o czwartej nad ranem. Poskutkowało to tym, że rano zaspała. Wstała o 9:00 gdzie już dawno powinna być w pracy. Nawet nie mogła szybko znaleźć ładnej garsonki, w których chodziła do pracy.
 Z zawsze ciasnego koka zrobił się luźny i wypadło z niego kilka kosmyków okalając jej twarz. Pobiegła szybko i zrobiła makijaż, na tyle szybko jak to było możliwe. Ciuchy wybierała w pośpiechu. Ciasną do kolana spódnicę zmieniła na opięte jeansy. Zamiast białej koszuli zapinanej na guziki , chwyciła białą bawełnianą koszulkę z głębokim dekoltem. Aby zachować jeszcze trochę klasy zarzuciła na siebie czarną marynarkę . Włożyła szybko wysokie czerwone szpilki. Chwyciła czerwoną torebkę do której wrzuciła różdżkę, portfel, a resztę drobiazgów już tam miała.
 Nie mogła być w biurze później niż o 10:30.  Na tą godzinę miała umówione ważne spotkanie, z czarodziejem ze Szwecji.
 Wpadła do ministerstwa równo o 10. Stukając obcasami prawie biegła. Była pewna, że zaraz się spóźni. Ministerstwo nie było małym budynkiem i nie było tez wcale takie proste do odnalezienia się w nim. Pełno tu zawiłych ścieżek, korytarzy i nie wiadomo co jeszcze. A na dodatkowe nieszczęście, jej biuro miało jedno z najbardziej skomplikowanych wejść. Przeklinała to teraz z całego serca.
 Było już 15 minut po 10. Była zła na siebie, że tak wolno idzie. Że też zachciało jej się robić ten porządek wczoraj. Jak gdyby nie mogła zrobić tego w sobotę. Teraz już nie mijało sensu gdybanie. Szybko, szybciej, najszybciej. Już wchodziła do recepcji, kiedy na jej drodze, ktoś stanął i się z nim zderzyła. Kilka centymetrów i uderzyła by go głową w szczękę.
 -O Granger - zamruczał tuż przy jej uchu. - Postanowiłaś w końcu przyjść? - powiedział nie wypuszczając jej z objęć.
 -O tak, ale wiesz, trochę się jednak spieszę - mruknęła w jego stronę. Puścił ją, ale z koka wyjął wsuwkę, a włosy rozsypały się jej po plecach. - Malfoy! - krzyknęła oburzona.
 -Tak jest lepiej - machnęła tylko ręką i pobiegła do biura.
 Podziwiała przez chwilę swoje dzieło. Od razu było milej. Robiło lepsze wrażenie. Malfoy przyjmował zawsze klientów w tym pomieszczeniu - bo inaczej nie mogła tego nazwać - przed gabinetem, bo było ładniejsze niż to obdrapane biuro.
 Podeszłą do meblościanki, wyjęła właściwy segregator i poszła do biurka. Chwilę potem słyszała ciche pukanie.
 -Zapraszam do środka - powiedziała. Do biura wszedł niski mężczyzna z małymi świdrującymi oczkami. Przypominał trochę wuja Harr'ego, Verona. -Dzień dobry - powiedziała miło i wskazała mu krzesło aby usiadł. - Jestem Hermiona Granger - wyciągnęła rękę aby się przywitać.
 -Flux Pawiliton - uścisnął rękę Hermiony i usiadł. - Jestem zastępcą dyrektora w Akademii Magii Beauxbatons.
 -Podać coś do picia? - pokręcił tylko przecząco głową. - No więc słucham pana - uśmiechnęła się. - Cóż pana do mnie sprowadza?
 -Chcę, aby pani rozeznała się czy Hogwart byłby zainteresowany wymianą uczniowską międzyszkolną. Oczywiście tylko dziewczynki.
 -Musiałabym porozmawiać z panią dyrektor Hogwartu. A mógłby mi to pan bardziej szczegółowo przedstawić? Żebym miała większą podstawę do rozmowy.
 -A więc, myśleliśmy z panią dyrektor Beauxbatons, aby wziąć po 4 dziewczęta z każdego roku od 3 klasy w górę, każda reprezentowała by swój dom..
 -Dobrze, odpowiedź dostanie pan w ciągu tygodnia.
 Porozmawiała z nim jeszcze chwilę wypytując o szczegóły i szczególiki tych planów. Po godzinie opuszczając jej biuro minął się w drzwiach z Malfoy'em. Hermiona patrzyła na niego chwilę, nieświadomie skubiąc wargę, ale zaraz ponownie popatrzyła w papiery i coś zapisała. Draco tylko poszedł usiąść za biurkiem.
 -Postarałaś się - mruknął niemrawie. - Brawo i dzięki.
 -Brawo? Jakie brawo, jakie dzięki? - popatrzył na nią zdziwiony. - Za to co ja tutaj zrobiłam, to będziesz mi dzieci bawił - prychnęła. - Wysil się trochę bardziej niż ,,Postarałaś się'' - naśladowanie jego głosu szło jej dość kiepsko.
 -Ojej! - zakrzyknął radośnie naśladując jej głos. - Ale pięknie to urządziłaś! Te meble, poukładane papiery i wszystkie inne rzeczy po prostu cudo! - zakaszlał i wrócił do swojego normalnego głosu. - A tak serio to fajnie - nic już więcej nie powiedział.

***

 Pracowali już razem od sierpnia, aktualnie był 10 grudnia. Hermiona w sprawę wymiany Hogwart - Beauxbatons, była bardzo zaangażowana. Całą sobą.
 Przeprowadziła się także do nowego mieszkania. W tamtym nie mogła wytrzymać ze wspomnieniami.
 Ostatnio nie utrzymywała kontaktu z ,,przyjaciółmi'', jakoś wszyscy się odwrócili i stracili nią zainteresowanie odkąd zerwała z Ronem . Ginny, która była jej najlepszą przyjaciółką, jakoś dziwnie ograniczyła z nią kontakt do chwilowego spotkania raz na tydzień, lub dwa. Ale tylko po to, żeby pochwalić się swoim związkiem z Harrym, że jej się oświadczył i planują ślub. A jej życie był zbyt nudne, żeby o nim słuchać. Harry jakby złapał stronę Rona, a kiedy Hermiona powiedziała, że mu nie przebaczy, ograniczał się do niej tylko do cześć. Rodzice znów wyjechali do Australii, woleli to niż zimną, ponurą Anglię. Stwierdzili, że mogli w ogóle nie wracać, a rok w zupełności im wystarczył, aby nabrać przekonania, że ciepłe klimaty to coś dla nich. Została sama. Oprócz pracy nie miała nic.
 -Granger... - mruknął pewnego wieczoru do niej Draco. - Marnujesz się tutaj.
 -I kto to mówi? Masz własną firmę, a i tak siedzisz w Ministerstwie.
 -Firma jest w Austrii, jestem tam co tydzień, tak jest lepiej. A mam dla ciebie pewną propozycję... - Hermiona patrzyła wyczekująco. - Nie chciałabyś się może tam wyprowadzić?
 -A co mi proponujesz? - uniosła wysoko brwi.
 -Etat w mojej firmie jako szef działu sprzedaży. Przy obecnej pracy zajmowało by ci to wieczory. Ale mieszkając w Austrii, mogłabyś raczej być tam częściej niż ja.
 -I codziennie miałaby tutaj wracać, żeby znów popracować tutaj?
 -No mniej więcej tak. Masz dar przekonywania z tego co zauważyłam, kiedy ogarniałaś sprawę szkolną. Zresztą przecież przekonałaś do tego wszystkich sceptyków. Będziesz dobrze reklamować nasze miotły.
 -Tak sądzisz?
 -Tak.
 Od tej pory miała dwa mieszkania i cały swój czas i życie dzieliła na dwie prace, co zabierało jej czas na myślenie o wszystkim. O tym, że została sama. Nie miała nawet czasu zawierać jakiś nowych znajomości i nawet nie chciała. Jej obydwa mieszkania były skromne. Salon, kuchnia łazienka i sypialnia. Ale dla niej jednej w zupełności to wystarczało.

***
 -Sylwester w Indiach powiadasz? - zaciekawiła się Hermiona.
 -Tak. Zgadzasz się na coś takiego?
 -No pewnie. Ale fajnie! - krzyknęła i rzuciła mu się na szyję. Po chwili się jednak opamiętała i odsunęła kilka kroków. Zarumieniła się lekko i wyszła z biura.

***

 31 grudnia byli gotowi do transportu siebie świstolikiem do Indii Południowych. Kwaterę mieli u przeuroczego małżeństwa. Miało ono dwie córki i dwóch synów. Obydwie dziewczyny słodko kręciły się koło Draco, na co Hermiona tylko się uśmiechała.
 Wieczorem koło ósmej, wychodzili na zorganizowany bal maskowy. Hermiona już przebierała się w sukienkę, którą ze sobą przywiozła, gdy nagle do pokoju wpadła gospodyni z córkami.
 -O nie, nie - zaświergotała. - Panienka ubierze się w to - powiedziała po angielsku z dziwnym akcentem, ale wszystko dało się zrozumieć. Pokazała jej długa sukienkę do samej ziemi. Typowo indyjską, jaką widuje się na bollywoodzkich filmach. Kolor był bardzo ładny, czerwony, z różnokolorowymi cekinami. Długa chusta spływała jej po włosach, przykrywając je. Na twarz założyły jej maskę odsłaniającą tylko oczy i żuchwę.
 Wyszła razem z dziewczętami już ubrana w maski i gotowe do wyjścia. Panowie już dawno wyszli.
 Nie odzywając się wyszli na ,,Bal Maskowy''. Było cudownie. Nigdy niczego podobnego nie przeżyła. Tańczyła z ludźmi, którym nie znała i nigdy nie pozna, bo nawet nie widziała ich twarzy.
 Ulubione jej miejsce to był taras, na którym spędziła tak samo dużo czasu jak na parkiecie. Kiedy siedziała na tarasie zawsze rozmawiała z człowiekiem w tej samem masce, rozmawiało się z nim całkiem dobrze.
 Jeszcze przed zakończeniem mężczyzna, z którym rozmawiała, pocałował ja mocno, spojrzał jej głęboko w oczy. Miał je takie charakterystyczne, jakby już je gdzieś widziała. Były one takie magiczne.
 -Znajdę cię jeszcze kiedyś - zapowiedział jej cichym szeptem i odszedł.

***

 Już dwa dni po nowym roku wrócili do pracy. Wieczorem siedzieli w firmie Malfoy'ów. Było strasznie późno, a on jeszcze koniecznie musiał  wnieść jakieś poprawki w jej reklamę.
 Dobre kontakty kończyły się przy minimalnej różnicy zdań, czyli tak jak teraz.
 -Malfoy! Denerwujesz mnie! Czy ty nie możesz być normalny?!
 -Nie da się być normalnym kiedy rozmawia się z tobą! - nie wytrzymała i strzeliła go w twarz.
 -A to za co?! - krzyknął łapiąc się za piekący policzek.
 -Dla zabawy! - wrzasnęła, a jej głos poniósł się po połowie firmie Malfoy'ów. Draco patrzył na nia przez chwilę. Nagle podszedł i pocałował ja namiętnie.
 -Co to miało znaczyć? - krzyknęła gdy oderwał się od niej.
 -To dla sportu! - krzyknął ale mniej agresywnie niż ona.
 Patrzyli na siebie wilkiem i po chwili rzucili się na siebie i zaczęli całować. Przycisnął Hermionę do ściany a jego ręce zaczęły błądzić po jej ciele. Nagle usłyszeli głos w korytarzu i szybko się od siebie oderwali, każdy odchodząc w inny koniec pomieszczenia.
 -No i jak tam prace? - zaszczebiotała wesoło Monik, zastępczyni Hermiony.
 -Właśnie skończyliśmy - powiedziała Hermiona i ziewnęła. - Zostaje tak jak ja ustaliłam i nie wnosimy zmian. Dobranoc.
 -Ta kobieta mnie wykończy... - mruknął blondyn i ruszył za Hermioną.
 Kiedy za nią wyszedł, złapała go za twarz i popatrzyła w oczy. On miał na twarzy tylko zdezorientowanie.
 -No i patrz - mruknęła. - Mówiłeś, że mnie znajdziesz, tymczasem ja znalazłam ciebie.

***

 Od owego pocałunku minęło pół roku. Dziwnie się tak no to teraz patrzy. Trzy miesiące temu złożyła wymówienie z ministerstwa. Było to już dla niej za dużo. Przecież teraz jeszcze miała co innego do roboty.
 Jeszcze zanim skończyła z Departamentem, zdążyła namówić McGonagall do zorganizowania balu. Ale był tylko jeden warunek: ,,-Zorganizujemy ten bal walczących w bitwie o Hogwart, kiedy ty kochana, będziesz miała własne dziecko. Wcześniej nic nie będę robić.''
 Dość głupi warunek ale jak powiedziała tak było. Nie umiała jej przekonać.
 Na stałe wyprowadziła się do Austrii, kupiła dom razem ze swoim chłopakiem. Była bardziej szczęśliwa niż kiedykolwiek. Kontakt z Ginny miała tylko listowny. Wiedziała, że wyszła za Harr'ego i jest w piątym miesiącu ciąży. Nie była na ślubie. Nie chciała cyrku i politowania.
 Właśnie dziś ukochany zapraszał ją do restauracji. Ubrała się pięknie. Długa wieczorowa czerwona suknia, pasowała jak ulał do jego czarnego garnituru. Razem wyglądali tak pięknie.
 Nagle w połowie kolacji jej luby, przyklęknął koło stolika i wyjął czerwone pudełeczko.
 -Hermiono Jean Granger, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? - zapytał niepewnie, a na jego czole wystąpiły krople potu. Dziewczyna zakryła usta dłonią, a w jej oczach zalśniły łzy.
-Tak! - powiedziała przez łzy szczęścia. - Tak!

***

Kolejne pół roku później.

 -Czy ty Hermiono Jean Granger, bierzesz tu tego mężczyznę za męża? - zapytał kapłan.
 -Tak - odpowiedziała pewnie i założyła mu obrączkę.
 -Czy ty Draco Lucjuszu Malfoy, bierzesz tu tę kobietę za żonę?
 -Biorę - powiedział patrząc jej głęboko w oczy i wkładając obrączkę na palec. 
 -Ogłaszam was mężem i żoną. Możecie się pocałować - nie trzeba im było dwa razy powtarzać.
 Ceremonia była skromna, rodzina i najbliżsi przyjaciele. Niestety nie było w tym gronie przyjaciół z Anglii. Dziwnie, ale syn Potter'ów, zachorował. Narzeczonego mieli poznać na ślubie, ale widocznie nie chcieli. Kontakt dziwnie się między nimi urwał. No cóż takie życie. Ale już za niecałe osiem miesięcy pojawi się ich dzieciątko. A wtedy zorganizuje ten swój bal, na który McGonagal też już długo czeka i ostatnio przyznała, że dość niecierpliwie.

***

 -Nienawidzę Cię Malfoy! Rozumiesz?! - krzyczała. - Będziesz spał na kanapie do rozwodu!
 -Uspokój się - powiedział Draco łagodnie i chwycił ją za rękę.
 -Nie dotykaj mnie! Nienawidzę cię! Zabiję cię!  - nagle złapała go kurczowo za rękę.
 -Spokojnie pani Malfoy.
 -Niech mnie pani nie ucisza! - wrzasnęła na pielęgniarkę. - Aaaaaa!!!
 -Teraz z niech pani prze. Jeszcze tylko chwila.
 -Wciska mi pani taki kit od godziny! Aaaaaa!!! - znowu krzyczała. - Nie mogę mieć cesarskiego cięcia?!
 -Za późno już - uświadomiła ją łagodnie pielęgniarka.
 -Ale to są bliźnięta ja nie wytrzymam!
 -Da sobie pani radę - pocieszyła ją.
 -Zrób coś! - wrzasnęła na męża. Kiedy zobaczyła jego bezradną minę, znów zaczęła krzyczeć. - To twoja wina - krzyknęła.
 Po pół godziny na świat przyszły dzieci Malfoy'ów. Dwóch chłopców, pięknych blondynków. Bliźniaki jedno jajowe. Byli identyczni i jak młodsze kopie Draco. Dwa małe aniołki o blond czuprynach. Jedno ich tylko różniło. Jeden z nich miał włosy proste, po ojcu. U drugiego włosy zaś już widocznie się kręciły.
 Hermiona wyczerpana spała, kiedy Draco przywiózł dzieci w szpitalnych łóżeczkach. Gdy poczuła, że ktoś obok niej siada, od razu otworzyła oczy. Uśmiechnęła się szeroko.
 -Niedługo, któryś z adwokatów przyniesie ci papiery rozwodowe - powiedział poważnie, po chwili jednak zaczęli się śmiać mimo, że brązowowłosa była cała obolała. - Kocham Cię - szepnął do niej.
 -Też Cię Kocham i te dwa małe szkraby też - pochylił się nad nią i namiętnie pocałował.
 -A jak ich nazwiemy? Bo przez nasze spory o imiona dalej tego nie ustaliliśmy.
 -Scorpius Andreas - pogładziła chłopca z prostymi włosami po policzku. - I Leo Eskil.

***

Po niecałym tygodniu została wypisana ze szpitala. Po kolejnych dwóch tygodniach w pełni wróciła do pracy, którą oczywiście Draco zorganizował jej w domu. Było po prostu świetnie. A już jutro kontaktowała się z McGonagall w sprawie balu. Cieszyła się jak dziecko nową zabawką. Już w czerwcu zorganizuje wielki bal na cześć walczących o Hogwart.

***
 Chłopcy już niedługo kończyli 16 miesięcy. Scorpius był bardzo ruchliwym dzieckiem, szybko nauczył się chodzić, a jeszcze szybciej pojął jak się biega. Był jak młode kociątko łapiące wszystko co się rusza, musieli go bardzo pilnować. Za to Leo był zawsze spokojny, grzecznie siedział i mógł się bawić jedną zabawką przez cały dzień. Był też trochę niepewny.
 Zaproszenia na bal zostały już rozesłane. Wszyscy, którzy walczyli o Hogwart, po obydwu stronach barykady (nieważne, kto wygrał, ważniejszy był teraźniejszy Hogwart i Hogwart jaki zawsze znali). Goście zaproszeni byli razem z pociechami. Kącik zabaw dla najmłodszych był w planach od samego początku.
 Hermiona przyszła do Wielkiej Sali sama, ponieważ chciała omówić pewną kwestię z McGonagall, więc Draco był tak dobry, że zabrał ze sobą chłopców, aby pokazać im szkołę. Wziął Leo na ręce, usiłował złapać również drugiego bliźniaka, ale rozbrykany Scorpius nie dał się uwięzić. Śmiało dreptał obok ojca trzymając go za rękę.
 Spojrzała na stół Gryfonów, i zobaczyła ogrom rudych włosów. Podeszła się przywitać.
 -Hermionka! - zapiała pani Weasley i nagle wszystkie spojrzenia skierowały się na nią. Przyglądali jej się jak dziwnemu zwierzęciu w ZOO. Pomachała do nich ręką i uśmiechnęła się promiennie. Brakowało pośród nich tylko Potter'ów. - Gdzie twój mąż? - zapytała rozglądając się z zaciekawieniem popatrzyła po sali.
 -Zaraz powinien przyjść - uśmiechnęła się.
 -Popatrzcie - odezwał się lekceważąco Ron. - Malfoy z dwójką dzieci. Ciekawe, która chciała tą tlenioną fretkę... - Hermiona nie zdążył się odezwać, bo usłyszała głosik.
 -Mama! - krzyknął Scorpius i biegł w stronę Gryfonów. Draco złapał go w pół drogi i zawrócił.
 -Mama zaraz do nas przyjdzie - poinformował go.
 Wszyscy spojrzeli wzdłuż stołu, poszukując matki malca wśród Gryfonek. Parvati Patil, która zauważyła chłopczyka posłała mu całusa, w tym samym momencie zrobiła to samo Hermiona. Chłopiec udał, że go łapie i przykleja sobie do policzka.
 -Czyżby to była Parvati? - mruknął do wszystkich Bill. Chyba nikt nie podejrzewał Hermiony.
 -Nie obchodzi mnie to - wtrącił znowu Ron. - Pewnie mały potwór jeden i drugi po ojcu..
 Hermiona nie mogła słuchać jak obrażano jej dzieci i męża. Tylko ona mogła go nazywać fretką, dzieci małymi potworkami, zawsze mówiła to przecież z miłością. Nigdy z pogardą. Ci ludzie, którzy byli dla niej najważniejsi na świecie. Podeszła do Rona i wymierzyła mu policzek.
 -Nie zrobiła tego po twojej zdradzie, zniosłam wszystko w milczeniu, ale od mojej rodziny to wara! - wysyczała przez zęby. Podniosła dumnie głowę i zwróciła się do całej reszty, która na nią patrzyła. - Życzę wam świetnej zabawy! - zakrzyknęła i tanecznym krokiem pognała do stolika przy którym siedział jej mąż i dzieci.
 -Mama - zaczął starać się Scorpius szarpiąc Hermionę za rękę.
 -Tak kochanie?
 Wziął głęboki oddech i krzyknął na całą salę : 
 -,,Haśło!'' - uśmiechnęła się i zakryła mu usta dłonią, żeby przestał wrzeszczeć.
 -Ciszej Scorpius - zaśmiał się ojciec dziecka.
 -Ciemu? 
 -Bo ty jesteś grzecznym chłopczykiem i nie będziesz krzyczał. Tak cię z tatusiem wychowaliśmy.
 -Kocham Cie mamusiu - powiedział głośno i dał jej zaślinionego całusa w policzek.
 -Ja ciebie też Skarbeczku.
 -Kochas mamusię? - zwrócił się do brata. Leo pokiwał główką i wyciągnął ręce do mamy. - A ty kochas? - zapytał ojca.
 -Oczywiście, że Kocham waszą mamę - powiedział dumnie Draco po czym pochylił się i pocałował żonę.
 -Nie, nie - zakrzyknął malec.  Draco się zaśmiał i odsunął od żony.
 Nagle spostrzegli, że wszyscy patrzą na ich rodzinę z niedowierzaniem.
 -Chodźmy na spacer - powiedziała Hermiona. - Chcesz Leo iść na spacerek? - chłopiec znów tylko pokiwał główką. Ogólnie to on mało mówił. Wystawił ręce do ojca, był taką przylepą rodziców.
 -Tak, tak, tak! - krzyczał Scorpius i drobnymi kroczkami zaczął biec do drzwi wyjściowych. Musieli go szybko złapać, żeby gdzieś nie uciekł.
 W drzwiach prawie zderzyli się z rodziną Potter'ów. Ginny była ciężarna. A Harry niósł na oko trzyletniego chłopca.
 -Hermiona - ucieszyła się Ginny i rzuciła się jej na szyję. - Kobieto. Gdzieś ty się podziewała?!
 -Poczekaj chwilę, bo mi dziecko ucieka - zaśmiała się. Draco wychylił się zza jej pleców.
 -Trzymaj tego szkraba, ja złapię tamtego - uśmiechnął się do niej. Scorpius popatrzył chwilę za siebie, czy ktoś go goni, zauważywszy ojca, znowu zaczął uciekać.
 -Idziemy na spacer, może chcecie iść z nami? - zapytała uprzejmie Hermiona.
 -O tak, musisz mi powiedzieć dużo o tym co robiłaś, kiedy się nie odzywałaś. A więc Draco Malfoy to twój mąż?
 -Tak - uśmiechnęła się promiennie.
 -A to to kto? - zagadnął Harry podając rękę Leo.
 -Powiesz jak masz na imię? - zapytała synka Hermiona.
 -Leo - uśmiechnął się chłopiec i schował twarz w gęstych włosach mamy zawstydzony.
 -Słodki - zaświergotała Ginny.
 -A kogo wy tu macie? - uśmiechnęła się Hermiona do chłopca siedzącego na rękach Harr'ego.
 -Jestem James - powiedział piskliwie. - A tu będzie mój braciszek - pokazał palcem na brzuch matki. Draco złapał Scorpiusa i przyłączył go grupki stojącej niedaleko drzwi.
 -Mamusiu - zawołał blondynek o prostych włosach. - No choć! - spojrzał niepewnie na ludzi dookoła. - A ja jeśte Scorpius - wyseplenił.
 -No nie wierzę, nigdzie nie potrafi wypowiedzieć ,,r'', ale w imieniu to i owszem - zaśmiała się brązowowłosa. No więc idźmy już na ten spacer - zaśmiała się kiedy poczuła nerwowe szarpnięcia za jej sukienkę.
 W trakcie spaceru opowiedziała Ginny, że na stałe mieszka w Austrii i jest szczęśliwa z Draco. Opowiedziała chyba o wszystkim co ją spotkało. O niej dowiedziała się, że spodziewają się drugiego synka nazwą go Albus, że mieszkają w centrum Londynu. Gdzie pracują i inne ciekawostki z życia ich, i ich dzieci oraz mężów.  


***

 -Mam do ciebie pytanie kochanie - powiedziała stając w drzwiach łazienki i przyglądając się Draco, który stał przed lustrem.  
 -Strzelaj.
 -Chciałbyś mieć córkę?
 -A znowu przy porodzie będziesz chciała rozwodu?
 -Pewnie tak - powiedziała kusząco. Draco powoli zaczął się do niej zbliżać z seksownym uśmiechem.
 -No to chcę - pocałował ją mocno. - A chłopcy?
 -Śpią - mruknęła i wtopiła się w jego usta.

***

 -Pani Malfoy znowu się spotykamy - uśmiechnęła się kobieta do Hermiony.
 -Jakoś tak wyszło - zaśmiała się i zacisnęła zęby. 
 -A kto nam tu będzie dzisiaj? Znowu bliźniaki? - zaśmiała się serdecznie.
 -Mała zmiana planów - zaśmiał się Draco. - Teraz bliźniaczki...
 -Rozwód się szykuje - zapowiedziała pielęgniarka.
 -I to już drugi raz - uświadomił ją Draco.

 Dwie śliczne dziewczynki z burzą blond loków. Ale za to o czekoladowych oczach, identycznych jakie miała Hermiona. W ogóle to tym razem wyglądały jak małe kopie Hermiony, tylko o innych włosach. Nie można ich było rozróżnić.
 -No więc jak je nazwiemy?
 -Sunniva Vinga i Lena Shira, co ty na to?
 -Pięknie to wymyśliłaś - pocałował ją w czoło.

***


 -Scorpius, jeżeli za dwa dni dostanę wiadomość ze skargą od dyrektorki to będziesz miał zakaz gry w quidditcha - ostrzegła syna Hrmiona pakując jego walizki. - Leo masz go pilnować.
 -Tak jest matko - zaśmiał się Leo i stanął jak żołnierz na służbie i zasalutował.
 -Mamo, daj spokój. Przecież co ja takiego mogę zrobić? - oburzył się Scorpius.
 -Jak znam ciebie to wszystko - syn w odpowiedzi wyszczerzył się do niej z iście ślizgońskim uśmiechem. - Ach i żeby było jasne. Jeśli będziesz dokuczał siostrom to też będziesz miał zakaz gry.
 -Ale mamo... - zaczął chcąc się bronić.
 -Żadne ale. Wszyscy jesteście w Slytherinie, więc się o was martwię. Dlaczego wszyscy wdaliście się w ojca? - udała zrozpaczoną.
 Jej dzieci były już takie duże, czuła się tak staro. Leo podszedł i przytulił matkę. Potrząsnęła jego ciemnymi lokami - włosy mu bardzo ściemniały. Już można było bez problemu odróżnić od siebie bliźniaków.  Scorpius i Leo byli już na szóstym roku, a Sunniva i Lena na piątym.
 -Och jaki słodki widok - zaśmiała się Sunniva. - My też, chodź Lena!
 -Idź się poprzytulać z Lorcanem - powiedział do siostry Scorpius, mając na myśli jej chłopaka, czyli syna Luny.
 -Spadaj! Pilnuj swojej Elizabeth Zabini - zdenerwowała się i zaczerwieniła. - Tato! Musisz go wydziedziczyć - powiedziała ojcu, który teraz wszedł do salonu.
-Wydziedziczymy was wszystkich z mamą i jeszcze się was wyrzekniemy, a potem zamieszkamy z dziadkami w Australii. Prawda kochanie? - Hermiona zgromiła go wzrokiem ale zaraz się do niego przytuliła.
 -Zobacz jak nam szybko te dzieci wyrosły - powiedziała płaczliwie Hermiona.
 -No widzisz jednak bawiłem ci dzieci za to co zrobiłaś - przypomniał sobie nagle. Uśmiechnęła się do niego szeroko.
 Spojrzała na bliźnięta jedne i drugie. Jeszcze niedawno przecież bawiła się z nimi na kocu w ogrodzie pokazując zabawki, a teraz po raz kolejny pakowała ich do szkoły.
 -Oj kochanie - Draco pocałował lekko Hermionę. Scorpius wydał odgłos oburzenia.
 -Przypomniało mi to coś. Ten bal... - rozmarzyła się Hermiona - ,,Nie, nie, nie.'' - zasepleniła jak jej syn w wieku 16 miesięcy.
 -Przestań mamo!
 -Och i Sunniva, masz nie pojedynkować się z panną Weasley - powiedziała Hermiona. - Bo obiecuję, że na tym ucierpisz.
 -Ale z którą Weasley, bo trochę ich jest? - zaczepiła Lena, potrząsnęła sowimi blond lokami i porozumiewawczo się zaśmiali całą czwórką.
 -Nie bądź taka mądra - jej dzieci były okropnie wyszczekane. Ona zabroniła ale Draco pozwolił. Czasami mówiła, że Scorpius i Sunniva powinni być bliźniętami, bo mieli takie same charaktery. A Leo i Lena drugą parę bliźniaków, bo byli bardziej spokojni ale w sytuacjach kryzysowych potrafili dopiec. W gruncie rzeczy to były dobre dzieci.
 -Mamie chodzi o córkę Ronalda Weasleya, Rose - wyjaśnił jej ojciec.
 -No ale mamo. Jak ona mi obraża rodzeństwo to ja nie będę na to patrzeć - oburzyła się ogromnie. - A jeszcze jak nas krytykuje, że jesteśmy półkrwi, a ojciec taki był przeciwny mugolom. Więc mogę cierpieć dla dobra rodziny. 
 -Kochanie... - zaśmiała się Hermiona. - No ale koniec tego dobrego! - zakrzyknęła. - Pakujemy się, bo jutro do szkoły wracacie. Już po świętach!
 -I myślisz, że przyjęli to sobie do serca? - szepnął jej na ucho mąż.
 -Pozostaje nadzieja - odszepnęła.
 -A wiesz, że nadzieja matką głupich? - pokarała go za to sójką w bok. Przeszli kawałek w przedpokoju i stanęli przed lustrem. Objął ją od tyłu i przytulił do siebie. - Piękni jesteśmy.
 -A to ja mam spaczony gust...
 -Pamiętasz?
 -No oczywiście, pamiętam wszystko co do mnie mówisz...
 -To czyli pamiętasz co ci mówiłem dzisiaj rano?
 -Żebym podała ci mleko? - zaśmiała się.
 -Kocham Cię i zawsze będę - szepnął jej do ucha.
 -Też Cię Kocham, na zawsze - obrócił ją w swoim kierunku i pocałował namiętnie.